Premiera powieści "Ominąć święta" autorstwa Johna Grishama była dla fanów twórczości pisarza prawdziwym wydarzeniem. Oto mistrz prawniczego dreszczowca próbuje swoich sił w obyczajowej opowieści
Premiera powieści "Ominąć święta" autorstwa Johna Grishama była dla fanów twórczości pisarza prawdziwym wydarzeniem. Oto mistrz prawniczego dreszczowca próbuje swoich sił w obyczajowej opowieści o tematyce świątecznej. Ponieważ nazwisko Grishama jest gwarancją finansowego sukcesu książką bardzo szybko zainteresowali się producenci i tak powstała komedia "Święta Last Minute", która właśnie wchodzi na nasze ekrany. Niestety, o ile powieść Grishama była w pewnym sensie wyjątkowa, o tyle jej luźna, filmowa adaptacja, jest bardzo przeciętną, średnio śmieszną i mało porywającą produkcją świąteczną, która bardziej pasuje do telewizji niż ekranu kinowego. Kiedy jedyna córka państwa Blair wstępuje do Korpusu Pokoju i na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia wyjeżdża na rok do Peru, Luther Krank (Tim Allen) wpada na wspaniały pomysł. Zamiast, jak co roku urządzać święta, które bez jedynaczki i tak będą smutne, postanawia wraz z żoną Norą (Jamie Lee Curtis) wybrać się w luksusowy rejs na Karaiby i dosłownie "ominąć" święta - żadnych ozdób, choinek, prezentów, życzeń... nic. Niestety, ich decyzja nie spotyka się z przychylnym przyjęciem ani sąsiadów, ani kolegów z pracy. Znajomi Kranków zaczynają wywierać na Luthera i Norę delikatną, acz stanowcza presję, żeby w domu bohaterów jednak pojawiła się choinka a dach zaświecił się setkami lampek. Nasi bohaterowie dzielnie się opierają, aż do dnia, kiedy zadzwoni do nich córka z informacją, że wraz z narzeczonym wpadną jednak do domu na święta. Krankowie mają 8 godzin by gwiazdka na dobre zagościła w ich domu... "Święta Last Minute" to film z niewykorzystanym potencjałem. Pomysł zderzenia pary bohaterów starających się uniknąć świątecznego zamieszania z sąsiadami nie mogącymi zrozumieć ich decyzji dawał nadzieję na stworzenie satyrycznej opowieści krytykującej komercjalizację świąt oraz obchodzenie gwiazdki na pokaz. Niestety, nic takiego nie znajdziemy w najnowszej komedii Joe Rotha (reżyser) i Chrisa Columbusa (scenarzysta). "Święta Last Minute" to kolejna, banalna komedia wigilijna, której bohaterowie zrozumieją oczywiście, że świąt nie można ominąć, rodzina jest najważniejsza i należy troszczyć się nie tylko o siebie, ale również o innych. Przesłanie jest ze wszech miar szczytne i chwalebne, szkoda tylko, że cała historia prowadząca do tego podniosłego finału została przedstawiona zupełnie bez polotu. W komedii Rotha subtelne żarty sąsiadują obok przyciężkich dowcipasów (tych ostatnich jest niestety więcej), bohaterowie są papierowi a intryga przewidywalna od pierwszej do ostatniej minuty filmu. I choć pierwsza część bywa miejscami autentycznie zabawna, o tyle od momentu kiedy Krankowie odbierają telefon od córki na ekranie zaczyna dominować najpierw chaos a później nuda.